Najnowsze wpisy, strona 9


sie 15 2005 Fahrenheit 451.
Komentarze: 18

Listy w dzisiejszych czasach to już niestety rzadkość. Piszę tu o takich zwykłych listach, pisanych ręką nie drukowanych, wybijanych czy plutych. I bynajmniej nie o wezwazniach do urzędów, gdzie drukowanie i plucie jeszcze powszechne nie jest.

Takie "zwykłe" listy, kartki, zapisane w kawiarni i pośpiechu serwetki czy arkusze wyrwane z zeszytu. Łączy je jedno - chęć przekazania drugiej osobie jakiejś wiadomości. Przekazania kawałka siebie zaklętego w charakterze pisma i w tym, co tym pismem jest wyrażane. Pismo... ono jest lustrem duszy. Banalne, ale prawdziwe. Nie, nie mam zielonego pojęcia o grafologii. Nie muszę. Ze swojego doświadczenia wiem, że warunków, w których się coś pisze - i to zarówno fizycznych [kolano, kierownica, stół, skrzynka na listy] jak i psychicznych [zdenerwowanie, uwielbienie, pośpiech, desperacja] - nie da się ukryć. Albo ja nie umiem. Poza tym lubię wnikać w charakter pisma analizując go na swój sposób i użytek. Które litery są kreślone jednym pociągnięciem pióra, które są oddzielone, jak układa się linia pisma czy jest ktoś, kto pisze wielkie "S" od dołu, tak jak ja... Jeszcze nie wiem co poszczególne rzeczy znaczą ale może kiedyś skojarzę, kiedyś, kiedy będę miała wiele czasu dla siebie.

Albo gdy przeczytam książkę o grafologii.

Charakter i forma pisma to jedno. Drugie to treść. W czasach, kiedy wysłanie e-maila jest tak samo proste jak rozmowa z kimś, kto zaszył się w Bieszczadach i zapomniał wyłączyć komórkę list, taki prawdziwy, pisany ręcznie na papierze nabiera znaczenia symbolu. Piszę do Ciebie - a to znaczy, że wiele to dla mnie znaczysz. Nawet gdy treść jest nieadekwatna do powodów. Takie zwykłe pozdrowienia z wakacji, niby nic, obrazek z jednej, kilka zdań z drugiej. A to jest ważne. Ważne jest, że CHCE SIĘ usiąść i sklecić nawet banalne "Pozdrowienia z Jastarni. Słońce jest. Plaża jest. Morze zimne a ceny wysokie. As usual. As good as it gets. Przybywaj." Bo to coś znaczy. Coś, czego nie zawrzesz w najdłuższym, kilkudziesięciokilobajowym e-mailu. To znaczy można, ale nie to samo co odręczne pismo, prawda?

Prócz kartek i listów są też Listy [i po częsci Kartki, ale te zostawmy na razie.] Listy, te przez wielkie "L." Pisane długo i z namaszczeniem albo wprost odwrotnie - szybko klecone, "z głowy.". Listy miłosne, listy ociekające tęsknotą, takie, które przychodzą z liściem z miejsca, w którym się pisze albo podpisane czerwonym odciskiem ust. Wiersze. Wyznania. Przemyślenia. Zobowiązania i marzenia. Wszystkie te rzeczy każdy z nas kiedyś przelał na papier. Ja też. Bo tylko odręcznie pisane nabierają magii, której nigdzie indziej się nie znajdzie. Czytane potem po kilka, kilkanaście razy, cieszące oczy i pieszczące zmysły i wyobraźnię. Listy od Niej. Listy od Niego.

I są też inne Listy. Też przez wielkie "L." Takie, których nie chce się nigdy pisać ale musi. Zwykle zawierają większość odpowiedzi na pytania, które nigdy nie padły. Te Listy też zawierają wiersze, wyznania, przemyślenia, zobowiązania, marzenia... Tylko te, na które już nie ma czasu albo możliwości. Te listy też są magiczne dla obu stron. Gdy się je kończy pisać czuje się ulgę. Nawet nie trzeba wysyłać. Pomaga, na nastrój, na poczucie braku wiary, trzymania końcówki od baneroli życia i stania samej [samemu] nad przepaścią, moralną albo uczuciową albo siedzenia na pustym peronie dworca Nie Wiadomo Gdzie. Gdy Ta Druga Osoba czyta taki List niekiedy zaczyna rozumieć położenie nadawcy - i niekiedy to właśnie taki List zmienia wszystko. Niekiedy, powtarzam. Nie zawsze. Choć zawsze coś się w czytającym zmienia.

Wszystkie Listy są cenne. Ja na te najważniejsze dla mnie cząstki innych osób, cząstki, które są ponadczasowe i zawsze będą dopóki coś nie spłonie, mam swoje miejsce. Nigdy nie wyrzucę paru kartek, listów i innych papierzysk, które zbierałam przez całe życie. O na przykład zdjęcia klasy 6A z podstawówki. Tego z czerwca, z ręcznie pisanymi, nic nie znaczącymi słowami na rewersie... Nic nie znaczącymi?...


*

451 to temperatura w skali Farenheita, w której zapala się papier...

ava : :
sie 10 2005 Cóż począć..
Komentarze: 16

W wiele rzeczy wierzymy. W horoskopy na przykład. Ja nie wierzę, ale są takie osoby, które z dużą dozą namiętności je czytają, a wśród nich też takie, które naprawdę w nie wierzą.

A mi nigdy się nie sprawdzało - prócz rzeczy tak oczywistych jak np. stwierdzenie "w nadchodzącym miesiącu będziesz naprawiać swój samochód."

Gdy coś się dzieje, coś, czego bardzo chcę, oczekuję, wręcz marzę. Bardzo łatwo mi rzucić sobie pod nogi kłody. Wytłumaczyć sobie, że to jednak się nie uda, że nie ma szans na to by się spełniło, by było tak jak chcę. Mam tak zawsze.

W ogóle człowiek jest niezły w wymyślaniu problemów, które istnieją tylko i wyłącznie w jego polu widzenia. Na papierze. Albo są pierowe. Lubimy sobie uprzykrzać życie. Nic zresztą dziwnego, bo tylko niemowlak nie dmucha na zimne. A wszak musi się kiedyś sparzyć by wiedzieć, że to co jasne i z pieca rodem to parzy. I ja się sparzyłam. Prewencyjnie, nie przykładałam języka do zimnej rury. No dobra, raz i na krótko. Zeszło parę atomów.

Ja mam tylko wiarę. Mam wiarę. Walę ją codziennie dechami wyrwanymi z ławki za oknem ale nie chce ani mnie opuścić ani nawet nie powie mi złego słowa. Ona jest Aniołem. Siedzi sobie gdzieś tam między zastawką a komorą i rządzi całością. Ta całość, dwie komory, zastawki i parę rurek. Wystarczy tej całości słuchać, ona nigdy nie kłamie. I próbować to realizować. Kłody zawsze będą, wmawiane albo prawdziwe.

ava : :
sie 03 2005 Poczucie czasu inaczej.
Komentarze: 17

Myślałam, że dni takie, jak dziś, gdy odchodzi wszelka wiara i nadzieja, są domeną zimy. Zimowych wieczorów, takich ze skrzypiącym śniegiem i zamarzającymi zamkami w samochodach. Ewentualnie można na podobne natrafić smutną, szarą jesienią, gdy pada, a promienie znad szczelnej kopuły chmur są rzadsze niż neutrina łapane w Sudbury. A wszak mamy dość pozytywny sierpień, z 30-stopniowym żarem i czekaniem na odrobinę deszczu. [Żar przemilczę chwilowo, bo choć go niecierpię to chyba melatoniny mi trzeba.] Myślałam...

Na moim stole stoi zegar. Niby nic dziwnego, na wielu stołach, stolikach, szafkach stoją. Mój jednak jest nietypowy.
Od pewnego czasu zegar szwankuje. Wymieniłam mu baterię ale dalej chodzi wg własnych zasad. Główną czynnością wskazówki sekundowej jest drganie. Normalny, popsuty zegar by nie chodził, prawda? Ale ten jest inny, mój - odmierza własny czas, dyktowany problemami wewnętrznymi i niemocą. Co dzień gdy się budzę, sprawdzam jaka jest godzina na moim "zegarze inaczej." Bo nie stoi on w miejscu, co to to nie. Gdy śpię, gdy mnie nie ma, przesuwa swoje czarne wskazówki w nowe miejsce. Niekiedy zajmuje mu to kilka dni. Niekiedy wystarczy dłuższy film w telewizorze, gdy stwierdzę, że oglądanie ekranu odbiornika w odbiciu na monitorze nie wystarcza. Dziś pokazuje za dziesięć pierwszą.

Lubię swój niepełnosprawny zegar. Nie tylko dlatego, że ładnie wygląda. Najważniejszym powodem sentymentu do zegara jest fakt, że jego zachowanie bardzo, oj bardzo przypomina mi stan, w którym od pewnego czasu się znajduję. Nie chodzę. Drgam w miejscu. Idę naprzód, gdy nikt tego nie widzi. I popsułam się.

ava : :
sie 01 2005 List śpiewający nr 77, zaszufladkowany...
Komentarze: 10

Droga  J.

Miałaś rację, odchodzimy bez zbędnych słów. Kiedyś bez nich trudno było wytrzymać więcej niż kilka godzin. Potem - dwadzieścia cztery, ale latami. Teraz, ubrani w dorobioną do głupiego pomysłu filozofię, nie mamy nic sobie do powiedzenia. I już nawet te najpiękniejsze chwile są daleko, jakby za mgłą, jakby nie byłe. Nie pamiętam głosu. Oczy zapomniały jak się uśmiechać.

Można inaczej. Wiem, że można. Gdy nie ma z jednej strony "za bardzo." Prościej, głośniej, przykładowo.
Ale... Wiesz, co najbardziej smuci w tej całej sytuacji? Chłód serc.
Nie chcę wiedzieć.

Kiedyś pytałaś.
Po co się tak zużywać psychicznie?
Po co siedzieć przed ekranem, przed oknem i ślepo patrzeć na jeden punkt?
Po co marzyć gdy wiesz, że nigdy się te marzenia nie spełnią?
Po co uprawiać fikcję, okłamywać się?
Po co rozmawiać?
Po co czekać?
Po co z chorą nadzieją patrzeć w przyszłość?
Po co być skoro niewielu tego chce?
Po co powietrze czy wiara?
Można żyć.
Bez niego.
Bez niej.
Bez siebie.

Ja dzisiaj odpowiem.
To nic nie kosztuje. I błogo nie boli. Jednakże prowadzi w ślepy zaułek, tworząc w ten sposób klatkę codziennej monotonii, przed którą tak trudno uciec. Czy tego naprawdę chcesz?

ava : :
lip 25 2005 Podsumowując czyli jak było, jest a może...
Komentarze: 13

W urlopach, nawet w wersji mikro, najgorsze jest to, że się kończą...
W skrócie: woda w Bałtyku zimna, ale czysta. Woda w zatoce ciepła, ale brudna. Jarmark Dominikański spoko. Ceny jedzenia w górnej strefie stanów wysokich, stagnacja w cenach noclegów. Słońce dawali za darmo, niestety w nadmiarze. Modne: białe spodnie, świderki, plastikowe trąby i kebab w wersji "półksiężyc," o średnicy jadalnej ca 25 cm.

Były? Były. W ciągu pół godziny policzyłam osiemnaście. Niekiedy mieściły się w mgnieniu oka. Niekiedy trwały sekundę, dwie. Przecinały bezchmurne u mnie niebo. Większość z północy na południe ale nie zawsze. I jeden prawdziwy. Cały w płomieniach, kosił nieboskłon ze cztery sekundy. Piękny widok.

Nie łatwo znaleść miejsce bez latarń. Mi nieco łatwiej, bo na północy coś jeszcze się "natrzepie." Poszłam w niekoszone łąki. Położyłam się na trawie i patrzyłam. Może się spełnią...
Wiesz? Nie jest już tak wcale gorąco. To te chodniki, kostki, asfalty tak grzeją. Tam było przyjemnie zimnawo. Wróciłam do "cywilizacji". Buchnęło gorącem. Tak to już jest, w naszej betonowo-asfaltowej pustyni...

Wkładam marzenia między okładki książek stojących nad łózkiem. Tam są wszystkie, które były najważniejsze. Głównie słowa, wybite igłami drukarki, wyplute tuszem, wypalone tonerem, wypisane długopisem albo piórem. Z lekkim błędem w kodzie i obrazkiem z drugiej strony. Te pisane gdy pełnia taka jak dziś i te, gdy było zimno a za oknami sodowe światło odbijało się od puchowych kryształków lodu. Układam swoje marzenia chronologicznie, niekiedy jedna książka rozdziela półtora roku. Te szczenięce i te najzupełniej dorosłe. Te z początków i te ze środka. I jedno z końca. Skąd właściwie można wiedzieć z jakiego okresu są? Jak wytłumaczyć, poza datą, kiedy się zdarzyły? To zawsze jest bardzo długa historia.
Patrzę na księzyc, pełny w 99% i czuję się w czymś zawieszona. Taki stan nieokreślony, jak wspominane wcześniej fotony. Lubię gdy coś się zmienia, wolę nie tkwić w konserwatywnym błogostanie. W przewidywalności. Ale z drugiej strony wiem, że można tak siedzieć, z założonymi rękami i żyć powietrzem. W pewnym momencie zaczyna go jednak brakować, cały jego zapas zostaje zużyty. Niekiedy jednak przychodzi refleksja - czy podołam. Ale to samo się spełnia, samo się generuje, samo zaczyna działać. Aż do przepaści. Stojąc nad nią zastanwiam się długo czy zrobić ten krok. Nie widzę dna. Rozsądek mówi, że czas zawrócić. I wtedy odzywa się Wiara i krzyczy, wprost kopie od środka, domagając się żebym nie przejmowała się tym, co widzę. To tylko jeden krok. Ten pierwszy. Ten najtrudniejszy. Taki binarny - albo lecisz w dół albo przechodzisz. Tu nie ma stanów pośrednich. Albo czujesz na czym możesz stawiać dalsze kroki albo spadasz głową w dół i nikt nie ratuje.
Okładkom książek, których nigdy nie przeczytam powierzam swoje marzenia. Są tam na wypadek gdybym kiedyś była przekonana, że nie ma powodów by marzyć.

ava : :