Archiwum 25 lipca 2005


lip 25 2005 Podsumowując czyli jak było, jest a może...
Komentarze: 13

W urlopach, nawet w wersji mikro, najgorsze jest to, że się kończą...
W skrócie: woda w Bałtyku zimna, ale czysta. Woda w zatoce ciepła, ale brudna. Jarmark Dominikański spoko. Ceny jedzenia w górnej strefie stanów wysokich, stagnacja w cenach noclegów. Słońce dawali za darmo, niestety w nadmiarze. Modne: białe spodnie, świderki, plastikowe trąby i kebab w wersji "półksiężyc," o średnicy jadalnej ca 25 cm.

Były? Były. W ciągu pół godziny policzyłam osiemnaście. Niekiedy mieściły się w mgnieniu oka. Niekiedy trwały sekundę, dwie. Przecinały bezchmurne u mnie niebo. Większość z północy na południe ale nie zawsze. I jeden prawdziwy. Cały w płomieniach, kosił nieboskłon ze cztery sekundy. Piękny widok.

Nie łatwo znaleść miejsce bez latarń. Mi nieco łatwiej, bo na północy coś jeszcze się "natrzepie." Poszłam w niekoszone łąki. Położyłam się na trawie i patrzyłam. Może się spełnią...
Wiesz? Nie jest już tak wcale gorąco. To te chodniki, kostki, asfalty tak grzeją. Tam było przyjemnie zimnawo. Wróciłam do "cywilizacji". Buchnęło gorącem. Tak to już jest, w naszej betonowo-asfaltowej pustyni...

Wkładam marzenia między okładki książek stojących nad łózkiem. Tam są wszystkie, które były najważniejsze. Głównie słowa, wybite igłami drukarki, wyplute tuszem, wypalone tonerem, wypisane długopisem albo piórem. Z lekkim błędem w kodzie i obrazkiem z drugiej strony. Te pisane gdy pełnia taka jak dziś i te, gdy było zimno a za oknami sodowe światło odbijało się od puchowych kryształków lodu. Układam swoje marzenia chronologicznie, niekiedy jedna książka rozdziela półtora roku. Te szczenięce i te najzupełniej dorosłe. Te z początków i te ze środka. I jedno z końca. Skąd właściwie można wiedzieć z jakiego okresu są? Jak wytłumaczyć, poza datą, kiedy się zdarzyły? To zawsze jest bardzo długa historia.
Patrzę na księzyc, pełny w 99% i czuję się w czymś zawieszona. Taki stan nieokreślony, jak wspominane wcześniej fotony. Lubię gdy coś się zmienia, wolę nie tkwić w konserwatywnym błogostanie. W przewidywalności. Ale z drugiej strony wiem, że można tak siedzieć, z założonymi rękami i żyć powietrzem. W pewnym momencie zaczyna go jednak brakować, cały jego zapas zostaje zużyty. Niekiedy jednak przychodzi refleksja - czy podołam. Ale to samo się spełnia, samo się generuje, samo zaczyna działać. Aż do przepaści. Stojąc nad nią zastanwiam się długo czy zrobić ten krok. Nie widzę dna. Rozsądek mówi, że czas zawrócić. I wtedy odzywa się Wiara i krzyczy, wprost kopie od środka, domagając się żebym nie przejmowała się tym, co widzę. To tylko jeden krok. Ten pierwszy. Ten najtrudniejszy. Taki binarny - albo lecisz w dół albo przechodzisz. Tu nie ma stanów pośrednich. Albo czujesz na czym możesz stawiać dalsze kroki albo spadasz głową w dół i nikt nie ratuje.
Okładkom książek, których nigdy nie przeczytam powierzam swoje marzenia. Są tam na wypadek gdybym kiedyś była przekonana, że nie ma powodów by marzyć.

ava : :