Archiwum 10 marca 2005


mar 10 2005 Kolejna cholernie głupia pisanina.
Komentarze: 10

Kilka ciężkich dni uświadomiło mi, że samotność w cierpieniu i chorobie to rzecz straszna. Przygnębienie i rozpacz dopada wtedy nawet największego optymistę i nie można sobie z tym poradzić. To tak jakby się wpadało w otchłań bez dna. Czarną pustkę ziejącą samotnością. I nawet jeśli pozornie ktoś obok jest, to ty i tak jesteś przekonana, że jesteś na tym świecie sama, niewidzialna dla innych, że nikt cię nie słucha, nie rozumie. Nawet nie chce spróbować. A z każdą taką myślą pogrążasz się jeszcze głębiej. W końcu to przygnębienie budzi irytację, potem wściekłość. Na wszystkich. Na życie. Ale teraz wydaje mi się, że takie doświadczenie otworzyło mi oczy na kilka spraw.
Chyba wszystko co nas spotyka czegoś nas uczy. Sztuka w tym żeby wyciągać odpowiednie wnioski.

Ból rozrywający od środka każdą cząsteczkę Twojego jestestwa. Miliony igiełek wbijające się bezlitośnie w ciało. Wreszcie coś jakby sztylet wcinające się w Twoje wnętrze, szarpiące wnętrzności. Łapiesz kurczowo powietrze, czujesz w przełyku przeszkodę nie do ominięcia, zaciskasz pięści, szukasz wzrokiem czegoś na czym mogłabyś się skupić, zacisnąć palce. Nagle wszystko mija, ale na Ciebie zamiast ulgi spływa strach przed kolejnym atakiem. Łykasz szybko tabletkę z nadzieją, że okaże się zbawiennym lekiem, którego teraz tak bardzo potrzebujesz. Jeszcze jeden atak. I jeszcze jeden, ale słabszy. Tabletka zaczyna działać. Oddychasz głęboko.

ava : :