Binarnie i logicznie, tak na dobry początek....
Komentarze: 10
Wiesz, pytałeś mnie kiedyś jak wyobrażam sobie raj. I zastanawiałam się nad tym. W całej swojej analityczności, w szukaniu algorytmów i struktur, czymś, co mam wrodzone i co mi pozwala na robienie tego co robię, wszystko zeszło się do jednego punktu. Tak jak z drzewem komplementów, na górze jest "jesteś". Wszystko, co niżej, w tej de facto strukturze danych, której używa się często do przedstawienia zbioru obiektów powiązanych ze sobą hierarchicznie, wszystko co w tym drzewie jest niżej wynika z tego, że się jest.
I drzewo raju ma korzeń składający się z dwóch punktów. Na samej górze widnieje napis "jest binarnie". Poniżej, jedyną gałęzią jest "nie ma zer". I już niżej rozchodzą się linie do tego wszystkiego, co uważamy za raj. To, że ludzie ze sobą rozmawiają, że się kocha albo nie, że nie ma w telewizorze wiadomości, że ktoś został w okrutny sposób zamordowany, że w ogóle nie ma telewizji, a radio to tylko Trójka z lat 80-tych. Nie ma azbestu, Windows XP i systemu argentyńskiego. A karty kredytowe nie giną. [Nie ma kredytów, dodam.] Jesteśmy my sami, rozmawiający bez niedomówień, bez podtekstów i szczerze. Nikt nie kradnie, nie ma poniedzałków, komary żywią się miodem i rozmawiają z pszczółkami o kreteńskiej pogodzie. Cokolwiek, co Ci się śniło, o czym marzysz i w co wierzysz.
Mój raj jest binarny. I jedyne co mogę sobie tu i teraz życzyć, to żeby próbować być taką, tylko jedynkową, jak mój raj.
Nie jestem. Bywam niekiedy tylko. Wiesz sam...
Cisza. Parna noc. Za oknem wszystko mokre, wszystko rosą - maska i szyby samochodu, okna, nawet woda z dzisiejszej burzy nie chce wyparować. Mgła ściele się ulicami. Poganiana przez westchnienia samotnych ludzi na spacerach, poganiana przez pustkę wyludnionych wakacjami ulic.
I ten Mozart, sączący się leniwie z głośników, ten Mozart mnie rozbraja. Pytasz czym - właśnie tym. Kolejny geniusz, którego znam już od dawna.. Inni poznali wcześniej. Słucham "Requiem" - i słyszę cały rock gotycki, jaki kiedykolwiek zrobiono. A ja dopiero dziś, przypadkiem...
Bo Mozart jest własnie na takie wieczory jak dziś, na parną, letnią noc, z ciszą i samotnością.
"Szczęście jest w życiu najważniejsze. Zdrowie też, ale gdy ma się szczęście, to ma się i zdrowie, i pieniądze, i wszystko w ogóle. Ci na Titanicu byli zdrowi, i co z tego? Szczęścia nie mieli."
Szczęście... A przecież my sami uciekamy od szczęścia. Przecież tak łatwo jest je dać, otrzymując w zamian to samo. A nie dajemy, myśląc o tym, że coś inne będzie szczęściem takim-wielkim, takim-wyjątkowym, na-maksa, niespełnialnym marzeniem, które się spełni.
Czemu bywa tak, że jest zawsze ktoś, kto chce szczęście nam dać, a my tego nie chcemy? Czemu bywa tak, że jest zawsze ktoś, komu my chcemy dać szczęście, a on nie chce? Czy to po prostu syndrom za wysoko postawionej poprzeczki? Czy może jesteśmy za głupi żeby docenić to, czym możemy być obdarzeni? Bo przecież o szczęście nam chodzi, zawsze, w tej sekundzie, szczęsciem jest muzyka Mozarta z głośników, szczęściem jest cisza, "szczęściem" jest papieros. Wszystko, co robimy z nieprzymuszonej woli, jest generacją szczęścia.
Marzymy o szczęsciu, z klapkami na oczach dostrzegając je tam, gdzie go dla nas nie ma. Albo są małe szanse na nie. Nielogiczne.
Jesteśmy jak ta ćma, którą zastałam w pokoju po przyjściu, fruwająca bez sensu w poszukiwaniu swojego, ciepłego, jasnego szczęścia. Gdy włączyłam lampkę, zaczęła swój taniec znajdowania, obijając się ciągle o sufit. Ja dałam jej szczęście. Odsłoniłam firanki, otworzyłam szeroko okno i obserwując ją kilka minut, pozwoliłam wrócić do swoich, do swojego świata. Będzie szukała szczęścia gdzie indziej.
Niestety, odnajduję w tej ćmie wiele cech wspólnych. Np. to, że nagą, 200-watową żarówkę uzna za nirwanę, podleci i na tym zakończy swój lot, od chwili narodzin do żarówki.
Choć właściwie, jak by na to spojrzeć w szerszym świetle, mam nieco inaczej. Spalam się stale, każdą pobudką z poczuciem bezsensu i każdym strumykiem koło 2 nad ranem. Niekiedy wolałabym tak jak ta ćma, jednym posunięciem spalić w sobie wszystko i już nic nie czuć. To proste? Tylko czy ktoś obiecywał, że będzie prosto? [Grono w białoczerwonych krawatach przemilczmy...]
Szczęście. Tego nam trzeba, prawda? Nauczmy się je dawać, a nie tylko oczekiwać.
Będę się uczyć.
Od Mozarta wolę Gershwina :-)
A szczęście? hmmm bo widzisz szczęście to drugi człowiek. Można umierać i wiedziec o tym a i tak być szczęśliwym, bo obok jest ktoś kto trzyma za ręke i nie pozwala tak samotnie...
Warto się uczyć :)
Powiem ci tylko, że byłem szczęśliwy dając szczeście...
Ale nawet ty nie potrafiłabyś tego robić w nieskończoność jeśli dostawałabyś w zamian jedynie ból.
Nikt by nie potrafił.
Dodaj komentarz