+++
Komentarze: 0
Śniegu atłasowy co spływasz ospale
po nagich ramionach cierpiącego w agoni
czasu cielesnego palącej egzystencji,
zimowy krzyku niebios obrócony we mnie
w ognisty i szyderczy wicher. Nie przestawaj snuć.
Nasycasz moje kielichy krwawymi wymiocinami -
chodując na wyżartych resztkach mojego własnego poczucia
larwy wyjące dniami i nocami -
przeradzające się chwilami martwego sekundnika
w drapieżne i nieuchwytne słowa, zdania, wyrazy
opuszczone licznie na dno mojego czułego morza
niczym toporne i zakwitłe w zakażającą rdzę kotwice.
Oto zmącone strzępy mych świadomych uniesień -
reszta jest już tylko ekskrementem gnijących dni
i bezwstydnych rozkoszy nocnych chwil.
Codzienność jest zastyganiem w oczekiwaniu na upragnione -
prawdziwe momenty wolności bez ran.
Szepty gotowe na uczciwość, dłonie budzące się z pomocą
pozostały za daleko gdzie wzrok i ramiona nie sięgają,
a ja pozostawiony tutaj sobie i jej, zatrzymany kotwicą słów -
umieram z pragnienia, nasycając mój okrętowy dziennik
łzami, krwią i głuchym westchnieniem porzuconym
na odległe, słone wody, w pustą otchłań
wspólnej - człowieczej łaźni,
gdzie zmywa się własne brudy -
gdzie naprawia się złamane słowa,
zakrywając obojętność i kłamstwo.
Dodaj komentarz